Ideologia Dmytro Doncowa jest ideologią banderowców
W dniu 3 stycznia 2024 r. o godzinie 18.30 redaktor naczelny niniejszego dziennika internetowego wziął udział w programie Pana Redaktora Andrzeja Ponety wyemitowanym przez telewizję W Realu 24 pt. "Niewygodna prawda o Ukrainie. Andrzej Pietraga i Adam Kłoszewski". W programie wziął również udział Pan Redaktor Andrzej Pietraga, który urodził się w 1973 roku w miejscowości Mościska pod Lwowem z rodziców etnicznych Polaków, jako wnuk oficera Armii Krajowej z obwodu lwowskiego, późniejszego żołnierza Ludowego Wojska Polskiego, Franciszka Kuc. Do ukończenia szkoły średniej (17 lat) mieszkał na Ukrainie. Następnie ukończył Politechnikę Warszawską ze stopniem zawodowym inżynier uzbrojenia inteligentnego. Od dwudziestu lat mieszka w Polsce. Jest współpracownikiem Fundacji Centrum Pomocy Humanitarnej i Fundacji Adama Kłoszewskiego. Jest również reporterem w redakcji dziennika internetowego "Adam Kłoszewski" i jednocześnie ekspertem ds. zachodnioukraińskiego spojrzenia na banderyzm.
Udział Andrzeja Pietragi w programie Pana Redaktora Andrzeja Ponety ma na celu zaznajomienie Widzów z zachodnioukraińską narracją dotyczącą treści poruszonych w programie, a przez to przygotować ich do dyskusji na tematy dzielące Polaków i zachodnioukraińców. Termin "zachodnioukraińcy" jest jak najbardziej poprawny, bowiem obecna Ukraina niczym była Jugosławia jest państwem obejmującym tereny zamieszkałe przez różne grupy etniczne, jak m. in. Donbasici, Odessici, Krymianie itd. Zaś historycznie w wyniku zakończenia I-szej Wojny Światowej zaistniały dwa państwa ukraińskie: Ukraińska Republika Ludowa i Zachodioukraińska Republika Ludowa, która w wyniku w włączenia w dniu 22 stycznia 1919 do URL została przemianowana w Zachodni Obwód Ukraińskiej Republiki Ludowej. ZRL pomiędzy 1 listopada 1918 a 16 lipca 1919 roku sprawowało kontrolę nad większością terytorium Galicji Wschodniej, przy czym jego granice, w związku z prowadzoną wojną polsko-ukraińską nie miały w tym czasie charakteru trwałego. Oczywiście, można użyć terminu "wschodniomałopolanin" lub "wschodniogalicjanin" itp., jednakowoż autor niniejszego artykułu uważa, że termin "zachodnioukrainiec" jest bardziej poprawny na potrzeby niniejszej pracy, a jednocześnie pozwala oddzielić charakter społeczeństwa zamieszkującego ten obszar od charakterów mieszkańców pozostałych terytoriów ukraińskich.
Ponieważ program Pana Redaktora Andrzeja Ponety nadawany jest w określonych i aktualnie niezmiennych ramach czasowych, technicznie niemożliwe stało się ustosunkowanie się podczas tamtej audycji do treści wypowiedzianych przez eksperta ds. zachodnioukraińskiego spojrzenia na banderyzm. Dlatego postanowiłem uczynić to na łamach ninijszego dziennika.
Aby zrozumieć podstawy ideologiczne banderyzmu, zasadne jest zapoznanie się z wykładem Pana Profesora Adama Wielomskiego pt. Dmytro Doncow - ojciec ukraińskiego nacjonalizmu. Główne cechy charakteryzujące przedstawioną w Nacjonalizmie (Lwów, 1926) ideologię Doncowa to woluntaryzm (antyintelektualizm), wojowniczość (antypacyfizm), romantyzm, dogmatyzm, iluzjonizm, fanatyzm, amoralność, synteza nacjonalizmu i internacjonalizmu, twórcza przemoc i inicjatywna mniejszość. T. Stryjek w pracy "Europejskość Dmytra Doncowa, czyli o cechach szczególnych ideologii ukraińskiego nacjonalizmu (w: "Antypolska akcja OUN-UPA 1943-1944. Fakty i interpretacje", red. G. Motyka, D. Libionka, Warszawa 2002, s. 20) stwierdza, iż Dmytro Doncow (1883-1973) jest najbardziej znanym ideologiem ukraińskiego nacjonalizmu, który w swoim rozwoju intelektualnym przebył długą drogę, poczynając od fascynacji ideologią marksistowską, przez przejście na pozycje nacjonalizmu integralnego w latach dwudziestych, coraz mocniejsze uleganie wpływom faszystowskim w następnej dekadzie.
Marek Wojnar w pracy pt. "Dmytro Doncow i Polska – dwa mity" (Studia z Dziejów Rosji i Europy Środkowo-Wschodniej, XLIX, s. 1, Uniwersytet Jagielloński) stwierdza: Myśl Doncowa uznawana jest przez badaczy przedmiotu za jeden z głównych nurtów ukraińskiego nacjonalizmu integralnego, tzw. czynny nacjonalizm. Doncowizm odrzuca racjonalizm i humanizm na rzecz woluntaryzmu i egoizmu narodowego. Woluntaryzm Doncowa stanowi niejako syntezę „woli do życia” Schopenhauera i „woli do władzy” Nietschego, z tym, że w odróżnieniu od nich Docnow przyporządkowywał te pojęcia nacji jako kolektywnej osobie. Za rozumianym w taki sposób woluntaryzmem szło rozumienie stosunków pomiędzy narodami na gruncie darwinistycznym oraz interpretacja pojęcia narodu w duchu aksjomatycznym. Z treści T. Stryjek opublikowanej w "Ukraińskiej idei narodowej okresu międzywojennego", Toruń 2013, wydanie drugie, s. 138-140, wynika, iż Doncow rozpatrywał nacje jako naturalne wspólnoty przypominające gatunki przyrodnicze (species) i znajdujące się w stanie permanentnego współzawodnictwa, przez co biologistyczna rywalizacja pomiędzy nimi prowadzić miała do postępu. Jednostka nie ma wyboru wspólnoty, do której przynależy. Nacja posiada charakter wszechogarniający, a jej prawa stoją wyżej, aniżeli prawa jednostki czy wspólnoty ogólnoludzkiej.
Myśli Doncowa były publikowane na łamach lwowskich periodyków „Zahrawa. Orhan Nezałeżnoj Dumky”, „Literaturo-Nauakowy Wistynyk” oraz „Wistnyk”. W jego tekstach dostrzegalne jest rozwinięcie teorii inicjatywnej mniejszości w koncepcję „zakonu”. Wraz z przemianami politycznymi zachodzącymi w latach trzydziestych pojawia się coraz więcej elementów zaczerpniętych z włoskiego faszyzmu i niemieckiego nazizmu. Na to Doncow nakładał kolektywny ideał ukraińskiej nacji rozumianej jako radykalnie antyrosyjska najdalsza peryferia okcydentu”, prowadzący do pełnej separacji Ukrainy od Rosji (praca "Moderne Moskwofilstwo"). W pracy "Pidstawy naszoj polityky" Doncow opisuje podstawy wewnętrznej polityki ukraińskiej jako pielęgnowanie wszystkich zasad kultury zachodniej, jakie ratują Europę (i Ukrainę) od moskiewskiej plagi, zaś w polityce zagranicznej pełną separację od Rosji. G. Motyka ("Ukraińska partyzantka 1942-1960. Działalność Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii", Warszawa 2006, s. 44) stwierdza, że co prawda w aspekcie geopolitycznym Doncow traktował Polskę jako potencjalnego sojusznika Ukrainy w konflikcie z Rosją, lecz ta myśl nie została zauważona przez młode pokolenie zachodnioukraińskie, które większą wagę przywiązywało do kwestii filozoficznych. Publicystyka Doncowa drukowana na łamach „Literaturno-Naukowego Wistnyka” w latach 1922-1932 potwierdza coraz przychylniejsze spoglądanie w kierunku Niemiec. Lucyna Kulińska w pracy pt. "Działalność terrorystyczna i sabotażowa nacjonalistycznych organizacji ukraińskich w Polsce w latach 1922-1939", Kraków 2009, ISBN 978-83-7188-147-3, s.56, twierdzi, że to on napisał motto Dekalogu Ukraińskiego Nacjonalisty opracowanego przez Stepana Łenkawskiego w 1929, którego treść (według Ryszarda Torzeckiego – „Kwestia ukraińska w Polsce w latach 1923 – 1929” str. 259; Grzegorza Motyka „Ukraińska partyzantka 1942 -1960” str. 50; Lucyny Kulińskiej, "Działalność terrorystyczna i sabotażowa nacjonalistycznych organizacji ukraińskich w Polsce w latach 1922-1939", op. cit., str. 56-57) jest następująca:
Ja - Duch odwiecznej walki, który uchronił Ciebie od potopu tatarskiego i postawił między dwoma światami, nakazuję nowe życie:
Zdobędziesz państwo ukraińskie albo zginiesz walcząc o nie.
Nie pozwolisz nikomu plamić sławy ani czci Twego Narodu.
Pamiętaj o wielkich dniach naszej walki wyzwoleńczej.
Bądź dumny z tego, że jesteś spadkobiercą walki o chwałę Trójzęba Włodzimierzowego.
Pomścij śmierć Wielkich Rycerzy.
O sprawie nie rozmawiaj z kim można, ale z tym, z kim trzeba.
Nie zawahasz się spełnić największej zbrodni, kiedy tego wymaga dobro sprawy.
Nienawiścią oraz podstępem będziesz przyjmował wrogów Twego Narodu.
Ani prośby, ani groźby, tortury, ani śmierć nie zmuszą Cię do wyjawnienia tajemnic.
Będziesz dążył do rozszerzenia siły, sławy, bogactwa i obszaru państwa ukraińskiego nawet drogą ujarzmienia cudzoziemców.
Nebagatelne znaczenie na ewolucję poglądów Doncowa w tym zakresie miała decyzja Rady Ambasadorów z 15 marca 1923 r. przyznająca Galicję Wschodnią Polsce, która rozwiała nadzieję na jakąkolwiek formę równoprawnej współpracy pomiędzy Polakami a Ukraińcami. Publicystyka Doncowa ukazująca się na łamach „Wistnyka” w latach 1933-1939 stanowi dalszy ciąg tej ewolucji. Datą przełomową jest rok 1934, w którym opublikowana została praca "Czy Zachód?". Polska, której idee polityczne mają jedynie obronny charakter, zaś w kwestii ukraińskiej są tworzone ad maiorem Moscovie gloriam, nie jest w niej zaliczana, w odróżnieniu od Niemiec czy Włoch, do prawdziwego Zachodu czy też prawdziwej Europy.
Poniżej publikuję luźne tłumaczenie "Czy to Zachód?" Dmytro Doncowa:
Zachód mobilizuje się. Przeciwko październikowej „rewolucji”, przeciwko Tołstojowi i Dostojewskiemu, przeciwko „mesjaszowi” narodów. I jeszcze przeciwko jego satelicie, który przed 1934 laty przybił swojego mesjasza do krzyża. Za rany – rany i krew za krew, jak śpiewa się w „Warszawiance”, można by rzec: za Sołówki – obozy koncentracyjne dla Torglerów, za spalone biblioteki w Moskwie – stosy z marksistowskiej makulatury w Berlinie. Nowa Francja apeluje do geniusza rasy łacińskiej przeciwko wszystkiemu, co „wrogie naszemu duchowi narodowemu”, przeciwko cudzym ideom, które torują drogę cudzej inwazji. Przeciwko chaosowi ze wschodu jedni przywołują die Rasse, drudzy – latinité, „niemiecką głębię” i „francuską jasność”. Przez różne „Ligi Ochrony Praw Człowieka”, przez loże masońskie, przez prasę, kino przetacza się ta trucizna ze wschodu tocząc i podkopując filary, na których rozwinęła się kultura okcydentu.
Rywalizacja żelatyny z formą, tyranii chaosu z dyscypliną, moralnej mizerii z duchowym hartem. Ukraina jest jednym z głównych terenów tych zmagań. Ale przerażająco niewielu z nas zdaje sobie sprawę z tego, że tylko na Zachodzie wykuwana jest broń przeciwko tyranii chaosu. Niektórzy nawet nie rozumieją przeciwieństwa Rosja – Europa. Dlatego dyskusja z nimi na temat Europy jest tak jałowa. Jako prawowierni drahomanowcy, nie znają ani idei wschodnich, ani zachodnich, a jedynie „ogólnoludzkie”. Dlatego Tołstoja mają za „wielkiego Europejczyka”, dlatego małpując format europejskich czasopism, myślą, że przejmują formę myśli europejskiej, dlatego „Nouvelles Litteraires” mylą z „Wiadomościami Literackimi”. Najtragiczniejszy z problemów współczesności dla nich po prostu nie istnieje. Obiektywnie rzecz biorąc, są oni nosicielami antyeuropejskiego bakcyla, chociaż ich obłudny język bezustannie trajkocze o Europie.
Inni nie uznają Europy, bo jakoby należymy do niej tylko geograficznie. A w dziedzinie kultury – musimy i Moskwie figę pokazać i na zgniły zachód splunąć. Samowystarczalność! Nowy stepowy Rzym! Na miarę naszych sił! Pewnie, że na miarę naszych sił, ale których naszych? Hiszpania wydała Don Kichota i Pansę. Kto jest wyrazicielem hiszpańskiego charakteru narodowego? Pierwszy, drugi? Ich synteza? Nasza ziemia wydała i menażerię „Martwych Dusz” i postacie Szewczenki i stefanykowych „Synów”. Orientalna inercja i zachodni aktywizm. Którą z tych „własnych” sił obrać za fundament? Francuzi nie wyrzekli się dziedzictwa własnej swojej spuścizny kulturowej. W walce ze swoim wschodem, uparcie trzymają się granicznej linii, wyznaczonej jeszcze przez legiony Cezara i ich kulturę, którą uznają za własną. Skądże się bierze zarozumiałość naszych zwolenników samowystarczalności? Oczywiście, „własne” pierwiastki w naszej kulturze są najważniejsze, ale są to pierwiastki europejskie, a nie „Scytów-dzikusów”, których żądza zdobyczy pędziła
na Ukrainę tak samo w XI jak i w XX wieku.
Wśród cudzoziemców świadomość naszego „okcydentalizmu” była od dawna powszechna. Aż do XVIII wieku jej intensywny płomień ogarniał i nas. A jej echa wybrzmiewają później i u mohylanina Myhałewycza, według którego „Europa (może) każdego dobra zwać się matką” (1742), i u Kulisza, który w jednym kręgu ideowym umieszczał „księcia Bismarcka i Loyolę”, i u Chwylowego, z tąże samą „psychologiczną Europą”. Jedynie opierając się na tych „własnych” pierwiastkach – przeciwstawimy się z sukcesem chaosowi, nosicielami którego są współcześni nomadowie.
Similo similibus curantur, klin, klinem wybijać. Przeciwko agresywności – agresywność. Europa wypraw krzyżowych, Europa,która podbiła dla swojej rasy dwa kontynenty, a z dwóch innych uczyniła swoje satrapie; która wytworzyła własną mistykę – mistykę „białego człowieka”, „wyższej” rasy – tej Europie nie straszny żaden Mahomet. Ale – tylko tej. Jedynie Zachód odważnie wystąpił z tezą, że „siła jest czasem dobrą rzeczą, choćby wtedy, kiedy tejże sile się przeciwstawia”... Że jest ona „tajemniczo powiązana z życiem i nie można jej osądzać, nie osądzając samego życia... Że osądzać można jedynie jej nadużycie, ale i je można ujarzmić jedynie inną, przeciwległą siłą”. Tylko Zachód wytworzył kodeks życia, twardy i surowy wobec jakiejkolwiek pobłażliwości, stojący wiecznie na straży; kodeks, na którym połamał sobie zęby nie jeden Zbawiciel zza Uralu. Tego kodeksu twardych zasad i surowego systemu jeździli kiedyś uczyć się do Paryża kardynała Richelieu i do Genui nasi „żacy” z Kijowa i Wołynia, z najdalej wysuniętego zakątka okcydentu. Żeby wzmocnić europejskie pierwiastki w naszej kulturze, aby nie dać się rozpanoszyć w atmosferze pogranicza demoralizującym wpływom Wschodu. „Wewnętrzna karność”, „niewzruszone decyzje” i „zdyscyplinowana akcja” w taką lapidarną formułę ujmuje ten kodeks Clemenceau. Do tych samych źródeł powinniśmy powrócić również i dziś – i w tych samych celach. Żeby wzmocnić nasze mięśnie i wyostrzyć wzrok, żeby uzbroić się w te idées en armes, które wykuwa się tylko w krajach, gdzie postąpiła noga Rzymu.
Wspomniałem, że nasi drahomanowcy nie są nawet w stanie pojąć zasadniczego przeciwieństwa pomiędzy okcydentem i Wschodem. Inni przeciwstawiają Europie „stepowy Rzym” – Kijów. Wreszcie są i trzeci. Uznają oni przeciwieństwo, tylko nie są pewni, gdzie szukać tej Europy, na której mamy się oprzeć. Tutaj dochodzę do tematu tego artykułu. Ci trzeci, szukając Europy, odnajdują ją we współczesnej Polsce. Czy mają słuszność? Czy można w kulturze tego okcydentu szukać ratunku? Ktoś może myśleć, że „z narodów, które należą lub należały do imperium rosyjskiego, tylko Polacy i Ukraińcy mają do spełnienia wyraźnie określone funkcje w rozwiązaniu wstrząsających światem problemów”. Czy aby na pewno? Bez wątpienia kraj, który przyjął swoją kulturę wraz z katolicyzmem rzymskim jest krajem kultury zachodniej. Ale czy jest krajem tegoż wojującego Zachodu? Czy idee, którymi teraz żyje – są tymi idées en armes, za pomocą których Zachód chroni swoje oblicze przed destruktywnymi wpływami ze Wschodu?
W „Orgii” Kasandra mówi o Mojrze: „jej prawica ciężka i twarda, ona wykuwa z narodów broń świata”. Taką „bronią świata” był Rzym. „Ciężka i twarda ręka” Mojry uczyniła z Francji Napoleona broń nowego świata, narzędzie zespołu nowych, wielkich idei, taran przeciwko innym. I tylko ten naród będzie źródłem wiecznego odnowienia dla innych – którym w ten sposób zaopiekowała się nieprzebłagana, ale łaskawa dla swoich wybrańców Mojra. To miał na uwadze i Mickiewicz, kiedy mówił „narody wtedy tylko... mają prawo do życia, kiedy wysługują się całemu rodowi ludzkiemu podtrzymaniem, albo obroną jakiejś wielkiej myśli albo wielkiego uczucia”. Czy dzisiejsza polska kultura jest przepełniona jakąś „wielką myślą”, „wielkim uczuciem”, takimi, jakimi była przepełniona wtedy, gdy Mickiewicz pisał swoje słowa?
Dwie wielkie idee stały u kolebki historycznej Polski: ecclesia militans i opanowanie Wschodu Europy. Idee nieprzychylne wobec nas, ale idee tego samego rodzaju, co i idea pruskich krzyżowców albo hiszpańskich zdobywców Ameryki. Były to idee szeroko zakrojone, idee, które podkreślały swoje zasadnicze przeciwieństwo wobec Wschodu, brały na ramiona wielki ciężar, na jedną kartę stawiały swe istnienie, powodowane „doniosłym trudem” historycznego przeznaczenia. W swoim czasie stanowiły natchnienie dla całej polskiej kultury, całej mistyki polskiej kultury. Koniec XVIII, a w zasadzie połowa XVII wieku zadały tym ideom wielki cios, chociaż ich nie zabiły. Uderzenia te były początkiem rusyfikacji, zmiany psychiki polskiej warstwy przywódczej, w kierunku jej „odeuropeizowania”. Już Custine zauważył, że nie zważając na politykę religijnego i politycznego ucisku, jaką prowadziła w Polsce Rosja, Polacy odnosili się do niej z mniejszą niechęcią, aniżeli do Niemców. Odnosząc się do słowiańskiego „pokrewieństwa” obydwu narodów dodaje – „nie wszyscy bracia kochają się wzajemnie, ale rozumieją się... Kiedy narody te rozdziela polityczna nienawiść, wówczas sama natura je ze sobą jedna, im samym na przekór. Kiedy polityka przestanie zmuszać jeden do gnębienia drugiego, lepiej poznają się ze sobą i pokochają”.
Za tym proroctwem kryje się o wiele głębsze spostrzeżenie dotyczące polskiej psychiki: zanik poczucia zasadniczości polsko-moskiewskiego konfliktu, zanik tej idei „przedmurza Europy”, któremu charakterystyczny wyraz dał później Dmowski; ten zanik zasadniczej wrogości obu kultur, którego np. nie ma ani śladu w francusko-niemieckim konflikcie, gdzie „polityczna nienawiść” jest głębszej i silniejszej natury. W duchu zacierania tejże zasadniczości wychowywało się i popowstaniowe polskie pokolenie w Kongresówce. Marian Zdziechowski pisze: „zaczynałem gimnazjum (rosyjskie) z wyniesioną z domu niechęcią, prawie odrazą do języka rosyjskiego i literatury: kończąc byłem w literaturze tej rozkochany”. Równocześnie „budziły się sympatie do rosyjskiej społeczności”, a ruch rewolucyjny w Rosji – wywołał w Kongresówce „rewolucyjne moskwofilstwo”. Zamiast wiary w Europę – rodziła się wiara w „młodą Rosję”, która była tą samą starą, tylko odwróconą na lewą stronę.
Mówiąc dalej o Dmowskim i narodowo-demokratycznej orientacji podczas wojny, Zdziechowski zauważa: „rozumiem, że można było uważać triumf Rosji za mniejsze zło, ale fascynacji mniejszym złem ja nie mogłem zrozumieć”. To była ta fascynacja (tak dobrze znana i nam), która powoli wytwarzała w społeczeństwie postawę antyeuropejską nadszarpując panującą niegdyś w Polsce ideę religijnego, politycznego i kulturowego opanowania Wschodu; ideę, która stawiała „polskość” w kręgu antagonizmów – nie lokalnych, lecz tych wielkich, których nosicielami byli Cromwell, Wallenstein, Gustaw Adolf i nie dawała jej ulec prowincjonalizacji. To prawda, że tę ideę posłannictwa podnieśli jeszcze Mickiewicz, Krasiński, Prus, Sienkiewicz. Ale – już zniekształconą. „Polska – Mesjasz pośród narodów”, zapewne to także był mesjanizm, ale już pasywny.
Organ dzisiejszych młodych – „Młodzi”, trochę pobłażliwie nazywa ten mesjanizm mesjanizmem „cierpiętników”, niegodnym „narodu-przewodnika”. Jednakże w pracach wymienionych wyżej autorów brzmi echo starej melodii – zasadniczego antagonizmu dwóch światów – pogarda do Moskala, jako do niższej „azjatyckiej” rasy, poczucie własnej wyższości kulturalnej. Spadkobiercy wspomnianych autorów o tej melodii zasadniczo zapominają. Błyskotliwa pod względem literackim epopeja Sienkiewicza, która niedawno wzbudziła burzliwą dyskusję, jest znamienna dla jawnego upadku wielkiej romantyki jagiellońskiej. „Ogniem i mieczem” bowiem, to już nie ta porywająca, świeża, wiosenno-burzliwa romantyka mickiewiczowskiego „roku 1812”, epopeja „dwunastu języków” Europy, które szły ogniem i mieczem na podbój Wschodu. Utwór Sienkiewicza, mimo jego barwności i siły ekspresji, posiada węższy horyzont – bo i konflikt, o którym jest tam mowa, jakbyśmy na niego nie patrzyli, w oczach autora i jego rodaków – stał się konfliktem lokalnym („wojna domowa”). Kiedy powiedzą, że winna temu rosyjska cenzura, dlaczegóż zatem ta cenzura nie powstrzymała Żeromskiego przed wydaniem za granicą swojej „Róży” pod pseudonimem Józefa Katerli?
Nie chcę powiedzieć, że „Róża” ma większy rozmach. Na odwrót, i ona, jak i cała twórczość Żeromskiego, posiada wielkie ślady tego duchowego „odeuropeizowania”, o którym wspomina Zdziechowski. W „Róży”, podobnie jak w „Tamtym” Zapolskiej, wielki konflikt historyczny maleje, zawęża się, sprowadza się do konfliktu nie dwóch światów, a dwóch systemów politycznych. Bo nienawiść do carskiego reżimu, która z nich bije, nie wykluczała – jak widzimy ze wspomnień Zdziechowskiego – ani miłości do „młodej Rosji”, ani do jej literatury i kultury... Jeszcze węższym staje się konflikt w błyskotliwie stylistycznie ujętej „Pożodze” Kossak-Szczuckiej, gdzie wielki historyczny antagonizm sprowadza się do antagonizmu o czysto społeczno-publicznym charakterze. Zresztą wszystkie te wymienione prace Żeromskiego (Katerli), Zapolskiej i Szczuckiej jawnie tchną tym „cierpiętnictwem”, tak dalekim nawet od pewnego siebie aktywizmu i zaczepności Sienkiewicza, z bezkompromisową pogardą Jaremy do „tałatajstwa”...
Gdy czytam o detronizowaniu tegoż Jaremy Wiśniowieckiego przez pewną część polskiej prasy; kiedy czytam jak konserwatywni autorzy wyrzekają się walki z bolszewicką kulturą; jak hr. Łoś wywleka na światło dzienne starą, skompromitowaną, na wskroś antyeuropejską ideę słowianofilstwa, widzę w tym kurczenie się i zanik tej romantyki, która nadawała polskiemu mesjanizmowi charakter spokrewnionych z nim europejskich idei. Gdy czytam, jak w specjalnym Posłaniu biskupów wyrażana jest pochwała dla „dobrosąsiedzkich relacji” z krajem bezbożności, jak w tych relacjach widzi się „utrwalenie europejskiego pokoju” – tak jakby cmentarna cisza i pokój były najważniejszymi zadaniami, do jakich spieszy ecclesia militans, kiedy czytam jak K. Czapiński cieszy się z przyjaznych relacji z ZSRR i żąda, żeby były one „szczere” i żeby w GPU nie wynikały „jakiekolwiek wątpliwości wobec tej szczerości” („Naprzód”, nr. 33) – tak jakby poparcie dla nowego więzienia narodów było pierwszorzędnym zadaniem socjalizmu – widzę w tym wszystkim całkowity zanik zdolności myślenia kategoriami szerszymi niż kategorie narodu prowincjonalnego.
To zacieśnienie horyzontu, ta rezygnacja z misji o historycznej doniosłości dla całego świata prowadzi również do przekreślenia przeszłości: nowa, ograniczona rzeczywistość przystosowuje historię do swoich nowych potrzeb, przykrawa zbyt obszerny kontusz przodków... Górka zarzuca błędy dawnej „kresowej polityce” Jagiellonów udowadniając im post factum, że powinni byli powstrzymać swoją ekspansję, a z Siedmiogrodu, Mołdawii i kozackiej Ukrainy uczynić państwa buforowe, przedmurze, ale „nie świata chrześcijańskiego, lecz Polski”... Polska powinna była sprowadzić swój konflikt ze Wschodem, konflikt dwóch światów, do roli sporu o granicę, do konfliktu Danii z Niemcami o Szlezwik albo belgijsko-niemieckiego o Eupen i Malmedy. Jakże to dalekie od mickiewiczowskiego „posługiwania całemu rodzajowi ludzkiemu”, od „popierania lub obrony jakiegoś wielkiego poglądu albo wielkiego uczucia” – charakterystycznych dla czołowych europejskich narodów! Nie wylewam tutaj łez nad wspomnianym faktem (co byłoby dziwne w ustach Ukraińca), stwierdzam jedynie fakt. – Fakt rezygnacji z jednej z tych „uzbrojonych idei” w polskim piśmiennictwie, którymi silna jest Europa, z pomocą których ratowała i ratuje się przed zalewem wrogiej cywilizacji Wschodu, i z powodu których Europa ta w oczach narodów zniewolonych przez Wschód (jak nasz) jest „matką wszelkiego dobra”, do której należy iść po naukę...
Nie dość powiedzieć, że mamy tu do czynienia z porzuceniem jednej z „uzbrojonych idei” okcydentu, z zanikiem dynamizmu polskiej kultury. Trzeba powiedzieć więcej: ta kultura nie tylko porzuca agresję przeciwko kulturze Wschodu, ale i sama ulega jego wpływom. Zauważyć można te wpływy u Żeromskiego – w Przedwiośniu, a i wcześniej już w Dziejach grzechu, gdzie autor popada w zniewolenie (choć to jedynie epizod) hulacko-sybirskiej romantyki rosyjskiej. Całkowitą kapitulację przed rosyjskim Wschodem widzimy u Dmowskiego, z jego fascynacją „szerokością rosyjskiej duszy”, „zmysłem państwotwórczym” narodu rosyjskiego, jego przestrzeniami, duszą i „piękną literaturą”... To już znamienna oznaka tego zatrucia, o jakim wspomina Zdziechowski i które jest nam tak dobrze znane. Zatrucie to w naszych czasach, po odzyskaniu politycznej niepodległości, przebiega, jak przewidział to sto lat temu Custine – crescendo: jest Strug z jego „Mogiłą nieznanego żołnierza”, jest Choynowski („Młodość, miłość, awantura”).
Jak słusznie zauważa polska prasa, „w odróżnieniu od literatury rosyjskiej, (Babel „Armia konna”), literatura polska nie stworzyła pomników artystycznych wojny polsko-rosyjskiej 1920 r.” A dalej ma miejsce po prostu propaganda rosyjskiego Zbawiciela; naiwne, dziecięce opiewanie Lenina u Ossendowskiego, rosyjskie inscenizacje i puszkinada Tuwima, „wielkie perspektywy” nowej kultury rosyjskiej, odkryte przez Otmara, Radkowie i ich katolicko-żydowscy satelici w „Wiadomościach Literackich”, Rosjanin Ławrentjew, który w tych samych „Wiadomościach” nakłada polskim czytelnikom bolszewickie okulary dla zupełnego zohydzenia tego wielkiego protestu przeciwko truciźnie Wschodu, jaki zaczął się na Place de la Concorde w Paryżu, w lutym tego roku. Dalej jest propaganda Boya-Żeleńskiego, tak nam znana z czasów Arcybaszewa, pierwszej rewolucji i różnych Lig Wolnej Miłości; następnie głoszenie zamaskowanej pornografii, hałaśliwy i naiwny radykalizm (sympatie do „młodej Rosji”!), lansowanie nowych programów zapożyczonych z bolszewizmu, „Kurier Wileński”, który głosi, że utrzymanie się religii chrześcijańskiej leży „jedynie w interesie międzynarodowej reakcji”, „Sygnały” i „Kamena” z wyrazami solidarności dla wiedeńskich przyjaciół Stalina, cała powódź sztuk, sowieckich filmów i artykułów z ZSRS i o ZSRS nakierowanych na jeden cel: podkopanie wszelkich instytucji kultury europejskiej, cała tandeta gorkowsko-leninowsko-bakuninowskiej „cywilizacji”... To już nie karykatura zachodnich agresywnych idei, jaką był pasywny mesjanizm „narodu męczennika”, nie zawężenie tej idei do opozycji wobec starej Rosji reżimu carskiego (Żeromski, Zapolska), nie ta czy inna koniunkturalna orientacja, to właśnie ta „fascynacja mniejszym złem” (którego nawet już nie uważa się za zło), której nie mógł zrozumieć Zdziechowski, i która wdziera się przez tysiące otworów do psychiki inteligenckiej elity. Kilka wyjątków (Mackiewicz, „Słowo” wileńskie”, „Bunt Młodych”, antyBoy-owcy) potwierdza regułę. Polska elita – publicystyka, poezja, proza – zajmuje się generalną rewizją całej swojej dotychczasowej koncepcji kultury, likwidacją testamentów historii, odwraca się „twarzą do wschodu”, jedną za drugą odrzuca te „idées en armes”, bez których Europa nie jest Europą, bez których nie ma skutecznej obrony przed trującymi gazami z Eurazji. Pojawiły się programy, ale mistyka znikła.
Nie uszło to uwagi Wschodu, komiwojażer rosyjsko-żydowskiego mesjanizmu, Ilja Erenburg, jeszcze przed paktem, tak z sympatią pisał o swoich nadwiślańskich kolegach-pisarzach: „w porównaniu z Niemcem, Anglikiem, a tym bardziej Francuzem, Polak jest dla nas bardziej zrozumiały. Jak nam (nam, czyli komu – Żydom czy Moskalom? – D.D.), tak i jemu brak jest tego zachodniego wyrachowania i egoizmu, łatwo się on unosi, lekko popada w skrajności, jest marzycielem, szybko się rozkrochmala. Nasze największe nieszczęście – inercja jest również nieszczęściem Polaka. Rosyjska gościnność, miłość i zaciekawienie cudzoziemcami, niestałość, bezsenne noce, niekończące się spory, oddanie idei, naiwna wiara w siłę słowa, wszystko to łatwo można znaleźć nad brzegami Wisły”. W ogóle, „między Rosjaninem i Polakiem nie istnieją żadne duchowe formy odpychania”... I konkludując: „w tym leży klucz hegemonii literatury rosyjskiej”. Czy coś podobnego można byłoby przeczytać w tych czasach, kiedy Puszkin pisał swoje „Oszczercom Rosji”?
Wtedy polska kultura rozwijała się (albo raczej konserwowała się) w granicach państwa rosyjskiego, teraz swobodnie poza nim. Ale wtedy sami Rosjanie uważali ją za przednią straż kultury europejskiej. Teraz, przyjazny Erenburg radośnie sytuuje ją po tamtej stronie barykady, stronie bronionej przez Puszkinów i Sobelshonów. „Zachodnie wyrachowanie i egoizm”, brak „marzycielstwa” i „naiwnej wiary w siłę słów”, brak zaufania do cudzoziemców et dona ferentes – cóż to jak nie ów moralny hart Europy, który do szaleństwa doprowadza wszystkich nawracających „zgniły Zachód”. „Wiara w siłę słowa”, „miłość do cudzoziemca” i prędkie „rozkrochmalenie”, cóż to, jak nie owe słowiańskie cechy, które ułatwiły spadkobiercom moskiewskich chanów z niemiecko-żydowsko-gruzińskim sztabem – ujarzmienie pod swoim berłem narodu rosyjskiego, Ukrainy i części Azji?
To „rozkrochmalenie” i brak odporności Erenburg konstatuje również u zachodnich sąsiadów. Siła drobnych, codziennych faktów, nie pozwala tak łatwo obalić jego twierdzenia i udowodnić, że nie ma on racji. Jedno z polskich czasopism porównuje dwa utwory wojenne – Anglika Sheriffa – Kres wędrówki i Moskala Bułhakowa – Dni Turbinów: ludzie ci (u Bułhakowa) mogą nas śmieszyć, może wywołają na czyichś ustach wzgardliwy uśmiech, „nie potrafią nam tak zaimponować jak angielscy oficerowie u Sheriffa, ale są bardziej ludzcy, bardziej przyciągający, sympatyczniejsi, niż tamci, którzy w każdym calu są nieskazitelnymi dżentelmenami”... To już zatrucie psychiki, to beznadziejny wschód: nie podziw dla tego, który z zaciśniętymi zębami znosi ból, a współczucie wobec tego, kto publicznie i bezwstydnie wywraca na lewą stronę swoje serce; współczucie nie dla aktywnego, a dla pasywnego, ideał „skrzywdzonych i poniżonych” – przeciwko ideałowi dżentelmena, Wschód przeciwko Zachodowi. Jakże inaczej podchodzi do tej sprawy Europejczyk! Custine opisuje scenę pobicia dorożkarza przez feldjegera. Drugi dorożkarz w tym czasie trzymał konia feldjegera.
Najpierw markiza oburzyła ohydna scena, ale – pisze – „krzyk (ofiary) zmniejszał moje współczucie”. Widział przed sobą już „tylko bydło...”. Czym głośniej ten człowiek krzyczał, tym twardszym stawało się moje serce, o tyle prawdziwe jest, że przedmioty naszego współczucia muszą zachować poczucie własnej godności, żebyśmy mogli rzeczywiście byli cierpieć razem z nimi. Współczucie to pewne połączenie z kimś, a któż... może łączyć się z tym, kim pogardza”? Prawda, jaką dziwną i cudowną muzyką dźwięczą te słowa, muzyką, jaka przypomina Mérimée, Barbey d’Aurevilly, muzyką całkowicie niezrozumiałą dla ludzi wschodu, zdolnych tylko do płaczu nad wartą pogardy ofiarą, albo też do trzymania katowskiego konia, obydwie czynności są pozbawione poczucia własnej godności. I jak ta sentencja francuskiego markiza rażąco odbiega od erenburgowsko-moskiewskiego ideału, który, jak widzimy, wdziera się już na najbliższy Zachód.
A oto jeszcze jedna podobna opinia, aby pokazać, że moralny rozkład, że opozycja przeciwko twardemu kodeksowi dżentelmena, wypływa od obu erenburgowskich „nas” – i od Moskali i od Żydów... Żydowska „Chwila” też mówi o przepaści, jaka dzieli ją od „kamiennych oblicz Anglików”, ich „hartowanej” woli, stłumionych namiętności i pielęgnowania tych wszystkich cech dżentelmena, których suma znajduje wyraz w potędze imperium brytyjskiego”, które trzeba ośmieszyć, poniżyć i zniszczyć, aby w chaosie wzajemnego bratania, pochłonąć i rozbroić moralnie Zachód, obezwładnić i oddać na pastwę mesjaszom ze Wschodu.
Ciekawy proces, zauważony przez francuskiego podróżnika, siedem lat po powstaniu listopadowym, rozwija się dalej. Stępienie antywschodniego nastawienia elity narodowej, likwidacja mesjanizmu kulturalnego, duchowa asymilacja z owym wschodem, powolne rozpuszczenie niegdyś twardych pierwiastków okcydentalnych, a w najlepszym razie – neutralność w konflikcie dwóch cywilizacji, zwątpienie we własną europejską wyższość kulturalną, niekiedy wiara w wyższość cudzą, rewizja idei zachodnioeuropejskiego antemurale, sprowadzenie zasadniczego niegdyś antagonizmu do sporu dwóch sąsiadów, których dzielą słupy graniczne, a nie formy cywilizacji, pewien defetyzm, zamiana „uzbrojonych idei” na gwarancje i syntezy.
Nie znaczy to, że z każdym wojowniczym Zachodem, nawet gdyby był contra nos byłoby nam po drodze. Ale nawet zasada ab hoste discimus w danym wypadku nie ma zastosowania. Jedynie w XVI w. obrońcy prawosławia poszukiwali strawy duchowej w „łacińskiej” nauce w Polsce. Ale nie u Dmowskiego, skamieniałego w niemej fascynacji przed moskiewskim diabłem, nie w „Wiadomościach Literackich” z Radkiem, Tuwimem, Erenburgiem i Ławrentjewem, co niedawno wywołali „okrzyk obrzydzenia” we francuskiej prasie, nie w otmarowej korespondencji na temat ex oriente lux, nie w tej atmosferze moralnego osłabienia i duchowej kapitulacji mamy szukać dla siebie pokrzepienia. Tego wszystkiego trzeba szukać gdzie indziej – u samych źródeł cywilizacji zachodniej. Tam, gdzie żyje świadomość zasadniczego przeciwieństwa wobec wschodu i konieczności walki z nim. Tam, gdzie żyli, albo żyją i nauczają, Karl Nötzel i de Vogüé z ich miażdżącą krytyką kultury rosyjskiej Karl Leuthner z aktem oskarżenia „przeciwko imperializmowi narodu rosyjskiego”, Jean Cassou – autor „infamii” L. Tołstoja, Galahad – znienawidzony przez naszych ukraińskich i „russkich” moskwofilów – z jego surową satyrą na zafascynowanych Wschodem „idiotów”, Saroléa i Istrati – z pełnymi pasji filipikami przeciwko wschodniej gangrenie, Bourget – z filozoficznym kodeksem cywilizacji europejskiej, Маssis – z „obroną okcydentu”, gen. Castelnau – z nieprzebłaganą walką z masonerią i wschodnim żydostwem, Sorel i Daudet – z kultem tej zawziętości i siły, którą przeciwstawiają oni rozkładowym doktrynom Moskwy, wreszcie – pogromcy czerwonego carosławia nad Tybrem i nad Szprewą.
Szukać moralnego oparcia należy tam, gdzie można je znaleźć, tam, na tym Zachodzie, gdzie zrozumieli, że zza oblicza twórcy Soni i Aloszy, tak samo jak i twórcy „międzynarodowego braterstwa proletariatu” – wyziera szatańska gęba nieprzebłaganego rosyjskiego Katona z jego wiecznym ceterum censeo: o zrujnowaniu okcydentalnej Kartaginy. Naszej lumpenburżuazji (jest nie tylko lumpenproletariat – jest i lumpenburżuazja), tej, co każdej minuty gotowa jest zdradzić swój stan, tej, która szachrajstwem – jak Stawiski, chce wybić się na duchowych przewodników narodu albo na wielkich pisarzy; tej, która przystosowuje się do wszystkiego, która karmi mózg czytelników eklektyczną sołamachą pozbawioną zasad; tej, która gotowa kapitulować przed każdą siłą, nachalnej i tchórzliwej, bez steru i bez myśli – cierpnie skóra na samo wspomnienie o zbuntowanym Zachodzie, który nareszcie odnalazł swój hart i swoich wodzów.
„Kamienne oblicze” Zachodu, który nie chce się demobilizować i który nie drży przed obliczem chaosu, wywołuje przerażenie u naszych kapitulantów. Mówią oni, że ten nowy Zachód i jego zwolennicy u nas – to bolszewizm à rebours, pokazują tylko, że organicznie nie rozumieją nowej doby, która jeśli chce odeprzeć bolszewizm i jego „sprzymierzeńców”, musi dorównywać mu siłą.
Zachód mobilizuje się. Zachód odzyskuje swoją agresywność. Zachód, o którym mówię, jeszcze nie wyczerpał się ideowo, wytwarza jasną, wykrystalizowaną myśl, jeszcze nie pozbył się swojej dynamiki. I, co najważniejsze, jest świadomy grożącego niebezpieczeństwa. Czego nie można powiedzieć o Zachodzie, który zamiast niebezpieczeństwa ze Wschodu – „obwieszcza” swoje pozdrowienie moskiewskim wysłannikom w Wiedniu. Tiutczew pisał, że – „między Europą i Rosją nie może być ani paktów ani pojednania. Życie jednej oznacza śmierć drugiej”. Świadomość tego, wiecznie żywa w Europie, teraz zaogniła się. Wrogowie nowej Europy powtarzają hasła o „nowym średniowieczu”. Tak w odporze wobec rujnujących doktryn Wschodu Europa odnalazła swoje dawne oblicze, z jakim witała Maurów, Atyllę, Turków, ze stosem dla heretyków, z inkwizycją dla niedowiarków, z kołem dla renegatów, i z tym hartem, z całym kodeksem wartości, z tą karnością, które kiedyś natchnęły nową siłą i nasze stepy.
Wtedy, kiedy jako przednia straż tejże Europy stały w połowieckich stepach igorowe pułki, które szukały nie „szczęścia ludu pracującego”, choćby i z rąk baskaków, ale „honoru i sławy”; które walczyły nie o granicę, a o osłabienie i wyniszczenie ordy. Przegradzały one step nie tylko swoimi „czerwonymi tarczami”, lecz i tymi ideami, które wtedy w formie chrześcijaństwa wkładały im miecz do rąk. Były to prawdziwe „idées en armes”. Na Zachodzie ich wówczas poszukiwano, na prawdziwym Zachodzie znajdziemy je i dzisiaj. Ad fontes!
Stosunek Dmytro Doncowa wobec Polski należy uznać za wrogi. Towarzyszy temu coraz bardziej otwarcie wyrażana opcja germanofilska połączona z nieskrywanym podziwem dla narodowego socjalizmu i Adolfa Hitlera. Doncow widział w ruchu nazistowskim wielki potencjał życiowy narodu niemieckiego. Spoglądał na Hitlera z nadzieją, ciesząc się, że wreszcie znalazł się w Europie ktoś, kto zdecydował się „postąpić z bolszewikami po bolszewicku”. W tekście "Kinec rossijskoj rewoljuciji" przekonywał wręcz, że możliwa jest faktyczna likwidacja znaczenia Rosji zagrożonej przez Niemcy i Włochy na zachodzie oraz Japonię na wschodzie. Coraz bardziej widoczny jest antysemityzm Doncowa, być może spowodowany wcześniejszym zabójstwem Symona Petlury przez Szomema-Szmulea Szwarcbarda. Nawet faktyczne zezwolenie Hitlera na aneksję ukraińskiego parapaństwa, będące dodatkowo czytelnym i pozytywnym sygnałem Berlina pod adresem Moskwy, nie odwiodło Doncowa od proniemieckiej linii. Wydarzenia II Wojny Światowej, z Rzezią Wołyńsko-Galicyjską na czele, dowodzą, że ideologia wytworzona przez Doncowa przyczyniła się do wykreowania wśród zachodnioukraińców atmosfery, w której możliwa była wpierw rozprawa z Żydami, a następnie z Polakami. Jest to naturalną konsekwencją doncowskiego antyhumanizmu.
Cechami doncowizmu są społeczne instynktywizm, egoizm, autorytaryzm, kult wodza. Doktryna opierała się na ateizmie i darwinizmie społecznym zakładającym, że naród jest gatunkiem, który walczy o miejsce dla siebie tępiąc inne gatunki. W walce dochodzi do eliminacji słabszych kosztem silniejszych. Bogumił Grott w pracy "Ukraiński nacjonalizm a polska polityka wobec Ukrainy i Ukraińców" opublikowanej w „Biuletynie IPN”, nr 7–8, lipiec-sierpień 2010, s. 35–38, dowodzi, że doncowski naród oznacza etniczny gatunek jako wartość najwyższą, ważniejszą od Boga. Na czele narodu ukraińskiego miał stać „wódz nacji”, mający do dyspozycji tzw. „mniejszość inicjatywną”, której obowiązkiem było stosowanie „twórczej przemocy” wobec pozostałych społeczeństw. Według Doncowa, o państwo ukraińskie należało walczyć przy pomocy wszystkich fizycznie możliwych środków - akceptowalnych społecznie bądź zbrodniczych.
Mimo, że Dmytro Doncow nigdy nie wstąpił w szeregi założonej w 1929 r. Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, stworzona przez niego ideologia zawierającej wspólne cechy z faszyzmem i nazizmem, stała się quasi-religią tych zbrodniarzy, którą usprawiedliwiają po dziś dzień ludobójstwo ze szczególnym okrucieństwem Polaków, Żydów i Ukraińców niepodzielających poglądów OUN i genezę dokonanych wówczas czystek etnicznych. Zasady te były bliskie nazizmowi i miały charakter faszystowski” Bogumił Grott (j.w., s. 38) stwierdza: Filozofia ta świetnie nadawała się do konstrukcji państwa totalitarnego i była używana do usprawiedliwiania, a nawet zachęcania do wszelkiej eksterminacji. Taką też rolę spełniła w stosunku do zamieszkujących południowo-wschodnie Kresy II Rzeczypospolitej Polaków, Żydów, a nawet i mających inne poglądy Ukraińców. K. Borkowski w pracy pt. "Pogodzić nacjonalizmy - wizja relacji polsko-ukraińskich na przykładzie Wielkiego Narodu Adama Doboszyńskiego" opublikowanej w „Państwo i Społeczeństwo” 2010, nr 2, s. 10, stwierdza, że Dmytro Doncow ze swoimi dyssocjalnymi poglądami szedł dalej niż nazizm.
Po nielegalnym przewrocie w 2014 roku Ukraina została opanowana przez wyznawców banderyzmu, który opiera się na doncowizmie. Będące jej skutkiem Ludobójstwo w Odessie jak też mordy w Donbasie spowodowały interwencję rosyjską w 2022 r., która trwa do dnia opublikowania niniejszego artykułu. Z przyczyn nieprzestrzegania przez PO-PiS wyrażonej w art. 54 Konstytucji RP, który stanowi, iż Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, opublikowanie przez autora niniejszego artykułu jego przemyśleń na temat tej interwencji naraziłoby go na represje z powodów politycznych. Nie mniej, należy wskazać, że Konstytucja RP wyraźnie stanowi, iż:
art. 13. Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa - obecna nielegalna władza okupująca Ukrainę jawnie toleruje symbolikę nazistowską, SS Galitzien i gloryfikuje banderyzm i zbrodniarzy z OUN-B. Rozumiem, że Konstytucja RP obowiązuje jedynie na terytorium RP. Nie mniej, sam zapis normy jak też historia Narodu Polskiego pozwala wysunąć wniosek, że skoro zakazane jest istnienie na terytorium polskim opisanych w przepisie organizacji, a fortiori zakazana jest również jakakolwiek współpraca z takimi organizacjami działającymi poza terytorium RP.
art. 89 ust. 1. Ratyfikacja przez Rzeczpospolitą Polską umowy międzynarodowej i jej wypowiedzenie wymaga uprzedniej zgody wyrażonej w ustawie, jeżeli umowa dotyczy: 1) pokoju, sojuszy, układów politycznych lub układów wojskowych - przed zawarciem Umowy Ogólnej między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Gabinetem Ministrów Ukrainy w sprawie wzajemnej współpracy w dziedzinie obronności, sporządzona w Warszawie dnia 2 grudnia 2016 r., (M.P. 2019 poz. 50) nie dochowano obowiązku z art. 89 ust. 1 pkt. 1 Konstytucji RP. Tym samym, przekazanie przez władze RP jakichkolwiek środków materialnych na rzecz banderowskiej (wrogiej Narodowi Polskiemu) nielegalnej junty okupującej Kijów w ramach realizacji nieobowiązującej umowy jest defraudacją majątku narodowego i ZDRADĄ STANU.
Skoro w powojennym świecie nie ma miejsca na nazizm, faszyzm lub komunizm, to tym bardziej nie ma miejsca na banderyzm ani dla jakiejkolwiek organizacji jawnie propagującej tę ideologie i kult zbrodniarzy z OUN-B.
____________________________________________________________________
Jeżeli niniejszy artykuł spodobał się Tobie, odwdzięcz się poprzez wpłatę dowolnej kwoty na paypal lub nr rachunku bankowego autora podany w nagłówku niniejszej strony internetowej.
Comentários